Demon zagłady na Dzikim Zachodzie techniki

Z Emma Popik : Oficjalna strona gdanskiej autorki ksiazek SF
Skocz do: nawigacja, szukaj

Plik:Demon zaklady.pdf


Pochylił głowę i wzrok wbił w szosę. Pięści zacisnął w kieszeniach. Szedł. Za jego plecami szalał poŜar. Miasto obracało się w popiół, mimo to ludzie walczyli ze sobą na ulicach. I choć się szybko oddalał, wrzawa wciąŜ do niego dobiegała. Słyszał krzyki mordowanych i bolesne jęki tych, których dręczono ponad ludzką wytrzymałość, on jednak nawet się nie obejrzał. Chyba nawet przyspieszył.

Do tego miasteczka wszedł wczesnym popołudniem. NaleŜało do tych miejscowości bez znaków szczególnych i nijakich, mimo to ich mieszkańcy byli nadzwyczaj ambitni. A poniewaŜ cierpieli na syndrom zapuszczonej prowincji, stali się draŜliwi na punkcie swej pozycji, a przez to zapalczywi.

Było jednym z wielu wciąŜ tu seryjnie budowanych. Domy przywoŜono gotowe tylko, spakowane. Były całkowicie wyposaŜone, nawet z wbudowanymi meblami. Podczas montaŜu ściany spuszczano z góry z helikoptera, stawiając je precyzyjnie w formę podstawy i od razu ją zalewano płynnym fundamentem. Lokatorzy mogli się wprowadzać, bo nawet firanki wisiały w oknach.

Kiedy przemierzał centrum, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Później jednak, gdy opadły popioły, upierali się, Ŝe od razu spostrzegli, kim jest.

-Chciałem go zatrzymać – utrzymywał sklepikarz.

Nie wiadomo, co miał na myśli: przywiązać do miasteczka czy powstrzymać od działań?

-To przecieŜ ja zorganizowałem mu godne powitanie – trzymał się swego właściciel komunikacji miejskiej.

Tylko restaurator milczał, powalony Ŝałobą.

Rozmawiali przyciszonymi głosami na zapleczu restauracji, gdzie zawsze ubijali interesy. Dzisiejszego wieczoru inny temat pochylał ku sobie ich głowy. Musieli ustalić wspólne stanowisko w sprawie potraktowania przybysza. I zanim podadzą ludziom oficjalne przyczyny wydarzenia, uzgodnią je między sobą i będą się potem trzymać przyjętej wersji. Ich stanowiska były sprzeczne, kaŜdy z nich chciał własną winę zrzucić na przeciwnika. Zresztą nie przyznawali się oczywiście do Ŝadnej winy, po prostu trzeba było się dogadać, jak zawsze. Mimo wspólnego interesu, grali jednak przeciwko sobie. śaden z nich zresztą nie wiedział, w jaki sposób przybysz dostał się do miasteczka. KaŜdy sądził, Ŝe taką informację posiada przeciwnik. OstroŜnie usiłowali tę wiedzę wzajemnie z siebie wydobyć.

Nie mógł przecieŜ dostać się pieszo, idąc po białej szosie. Słońce zbyt ostro biło w ciemię, poniewaŜ wokoło nie było wzgórz, lasów ani teŜ Ŝadnych zarośli. Wędrowcy ulegali halucynacjom, ich błędnik wariował, zbaczali z szosy i błądząc po płaskiej przestrzeni usychali na śmierć. Nikt nie widział, by obcy wylądował na skrzyŜowaniu i na przykład odesłał pojazd z powrotem skinieniem ręki. Jak więc się dostał, jak zabłądził na ich Ŝałosną prowincję? Czy ktoś go wysłał? I w jakim celu? JeŜeli uda im się odpowiedzieć na te pytania, zrzucą z siebie cięŜar. Udowodnią wszystkim, Ŝe wydarzenia były z góry zaplanowane i musiały się potoczyć dokładnie w taki sposób, jak przebiegły. I oni tymczasem, którzy przecieŜ najwięcej stracili, będą domagać się współczucia od wszystkich i ba! moŜe nawet rekompensaty.